Okres przed premierą debiutanckiej płyty należał do brzemiennych. Udało mi się stworzyć obrazek, który miał posłużyć za okładkę (a próbowałem od czasów, gdy płyta miała się nazywać “Release From The Porcelain Spell”) i w ślad za nim poszła całodniowa sesja, mnóstwo prac eksperymentalnych i jeszcze więcej dobrej zabawy przy tworzeniu obrazków do płytowej wkładki. W tym kreatywnym czasie nauczyłem się m.in. jak upuszczać sobie krew do celów twórczych i jak przy pomocy zastawy stołowej i akcesoriów akwarystycznych tworzyć nienachalnie zagadkowe i przyjemne dla oka obrazy.
Płyta “Hurricane Days” miała swoją premierę 23 września 2014 roku i był to dzień mojego największego tryumfu. Okładka z moim zdjęciem (i cudną oprawą autorstwa Mateusza Czecha) leżała na półkach w Empiku. Czułem w ustach metaliczny posmak krwi – sława, kariera i wywiady czekały dosłownie za rogiem. Osiem miesięcy i cztery koncerty później moja migawka klapnęła po raz ostatni i przygoda z Fair Weather Friends przeszła do twórczego friendzone. Cała przygoda skończyła się niemal równo dwa lata po tym, jak się poznaliśmy. Nie jękiem, nie westchnieniem – pstryknięciem aparatu.
I choć kreatywnie były to bodaj najpłodniejsze lata mojego fotografowania, to nie byłbym sobą gdybym po drodze nie strzelił kilku kolosalnych, towarzysko-zawodowych bobli, a moje rozedrgane emocje nie zrodziły paru kwadratowych sytuacji, za które do dziś jest mi głupio. Jakimś cudem panowie nie wyrzucali mnie jednak z koncertów i pozwalali dalej kręcić się w swoim pobliżu. I kręciłem się z nieskrywaną radością. Koncerty, sesje, spotkania z wytwórnią, okładki, o mały włos nawet teledyski – przeszliśmy wspólnie niemal całe spektrum twórczego świata, przy okazji zwiedzając spory kawał Polski. Wcześniej nie miałem świadomości, że w Świeciu jest taki ładny park.
W miarę upływu czasu sprawy nieco się skomplikowały. Odległość między Poznaniem a Sosnowcem była dużym utrudnieniem, przez co ciężko było o spontaniczność czy prace niepoprzedzone długim planowaniem. Komunikacja na odległość nie pozwalała efektywnie przekazywać czy dyskutować pomysłów, dużo z nich nie doczekało się więc realizacji. Omijały mnie koncerty i wyjazdy, a weekendowy charakter mojej pracy dodatkowo utrudniał uczestnictwo we wszystkich zespołowych wydarzeniach. Zapadały niezrozumiałe dla mnie decyzje, odwołane były koncerty, pojawiały się też “kreatywne różnice” i szereg najrozmaitszych, małych spraw, przez które trudno nam było zgrać się w czasie i przestrzeni. Słowem: przydarzyło nam się życie.
Panowie jednak działali dalej, nagrywając, publikując i koncertując na scenach w Polsce i poza nią. Śledziłem cichutko ich poczynania i czasem tylko czułem nieprzyjemne ukłucie, gdy inny fotograf stawał tam, gdzie kiedyś ja stałem. Od ostatnich wspólnych zdjęć minęło naprawdę dużo czasu – archiwum podaje, że było to 8 maja 2015 roku – ale nadal mam cichą nadzieję, że panowie jak gdyby nigdy nic odezwą się do mnie i nieśmiałym gestem zaproszą na kolejne wydarzenie. To przy nich w dużej mierze ukształtowałem się jako fotograf muzyczny i to z nimi mogłem poczuć się po raz pierwszy nadwornym portrecistą jakiegoś zespołu. Gdybym więc miał pisać kiedyś swoją pierwszą książkę to opowiadałaby ona właśnie o nich i czasach z nimi spędzonych. Skoro jednak kontraktu książkowego nie ma na horyzoncie – wystarczyć musi blog.
Jeśli więc dotrwaliście do tej części tekstu, a nadal nie wiecie o czym tu w zasadzie mowa to zróbcie sobie i sąsiadom ogromną przysługę i niezwłocznie nadróbcie zaległości. Posłuchajcie, jak pulsuje bas w kulminacyjnej części “Bloodstream”. Sprawdźcie jak od “Blur Against The Machine” panowie przeszli do “Fill This Up”. A jeśli nie wiecie w rytm jakiego numeru Ryan Gosling pomykał na rowerze po Czeladzi, włączcie demo “All Out”. Fanom rytmów nieco bardziej dyskotekowych serwuję “Fly By (No Drama Remix)”, a zwolennikom brzmień bardziej pościelowych – “Indecision”. A jeśli jesteście ciekawi od czego zaczęła się moja fairweatherowa amba, musicie cofnąć się w czasie aż do “Fortune Player”. I to byłoby FWF w pigułce – dalej szukajcie sami.
Mam przed oczami rozmaite migawki i krótkie winietki z przypadkowych momentów. Wieczorem Mateusz Zegan nabija się ze mnie ze sceny, a następnego ranka zmywam w jego domu naczynia. Maciek Bywalec celuje we mnie perkusyjną pałką na tle rozświetlonych ścian w klubie SQ. Paweł Cyz użycza mi swojej kanapy po całodniowej sesji, a na stole obok stoi laptop z dopiero co ukończonym mixem płyty. Michał Maślak pożycza mi brązową koszulkę, której od pięciu lat nie mam jak oddać. W moich wspomnieniach jest dość ckliwie, ale to dla mnie szczególnie ważny okres. Moja wróżka niestety nie potrafi powiedzieć, co na linii Poznań-Sosnowiec kryje przyszłość. Profilaktycznie zrobiłem już prawo jazdy i kupiłem kilka dobrych obiektywów. Teraz uczę się ich używać i pracuję nad formą fizyczną. Jeśli zadzwonią, będę gotów.