Sześć miesięcy to nie jest czas na publikowanie gorących newsów i wszystkich tych, którzy oczekiwali szybkiego sprawozdania najmocniej przepraszam – marny ze mnie sprawozdawca. Jako kronikarz nie mam sobie jednak nic do zarzucenia i oto kronikuję dla Waszej przyjemności jeden wieczór jazzu, jeden spośród wielu podobnych wieczorów, które złożyły się na 49. Międzynarodowe Chodzieskie Warsztaty Jazzowe.
Zanim jednak przejdziemy do galerii właściwej, (nie)małe słowo wstępu. Warsztaty Jazzowe mają w moim sercu miejsce szczególne, tam bowiem poznałem smak regularnej, odpłatnej pracy – niestety, nie jako jazzman, ale pracownik biura organizacyjnego. Do zadań biura należało wydawanie kluczy do sal prób, monitorowanie ilości papieru toaletowego w toaletach oraz sprzedaż płyt dostarczonych przez wykładających na warsztatach muzyków. Samej pracy nie było dużo i dyżurowaliśmy dwójkami, więc znaczną część dnia spędzaliśmy, często mimowolnie, słuchając co też jazzmani tam wyprawiali po kątach. Nasz kąt muzycznego świata wyglądał następująco:
Jazz nie był stałym elementem mojej licealnej playlisty i mówiąc uczciwie nadal nie jest. W Chodzieskim Domu Kultury następował jednak magiczny mariaż doznań i emocji, jazz zlewał się z dźwiękami rozlewanego piwa i pachniał grillowaną kiełbasą, w rytm jazzu cięły chodzieskie komary i strzelało ognisko, dni nie kończyły się fajrantem tylko jam session, wracałem do domu natchniony jazzową energią i nie mogłem doczekać się kolejnego dnia w pracy. Przez dwa tygodnie lipca moje życie kręciło się wokół niezrozumiałej muzyki, niezrozumiałych muzyków z całej Europy i ich potrzeb w zakresie papieru toaletowego.
Pracowałem przy dwóch kolejnych edycjach Warsztatów i mam z nich w sumie tylko jedną pamiątkę, za to bardzo znaczącą. Podczas XXXV edycji nie miałem żadnych złudzeń, że kiedyś będę fotografem, za to miałem ze sobą aparat, prostego Canona na kliszę. To był ostatni dzień Warsztatów, już zupełnie organizacyjny: finałowe koncerty odbyły się dzień wcześniej, skończyły się zajęcia, wieczorem nie było jam session. Właśnie wtedy powstały widoczne tu zdjęcia, które mimo jawnych niedoskonałości zdefiniowały dla mnie tamten okres życia pośród jazzu. Padał deszcz, powietrze pachniało mokrym betonem i wspomnieniem ogniska, po dwóch tygodniach kakofonii dom kultury pustoszał i cichł. Muzycy i ich podopieczni pakowali swoje rzeczy, odbierały ich samochody, niektórzy zabijali czas przed odjazdem pociągu, snując się po okolicy. Trójkę takich oczekujących muzyków pogoda zagoniła do sali klubowej. Spod ziemi wyjechał fortepian, ktoś wyjął zza pazuchy trąbkę, ktoś inny kolejną i gdzieś zniknęła cisza. Senna, melancholijna improwizacja wypełniła pustą salę i niosła się po pustych korytarzach, na parapetach stukał słabnący rytm tego deszczowego popołudnia, w powietrzu wisiała tęstknota za kończącymi się Warsztatami, kończącą się przygodą i kończącymi się wakacjami. Szkoda, że tego nie słyszeliście.
To były ostatnie wakacje mojej młodości – dwa miesiące później wyjechałem na studia. Chodzieski jazz został jednak ze mną i każdego roku, ze zmiennym skutkiem, staram się znaleźć wolny, lipcowy dzień by zajrzeć do CHDKu i sprawdzić, jak się sprawy mają. Nadal nie potrafię słuchać jazzu, o ile gdzieś w pobliżu na ruszcie nie skwierczy kiełbasa śląska, nadal też jazz nie do końca rozumiem. Nie rozumiem też dlaczego zajęło mi czternaście lat żeby znów zabrać aparat na jazzowy koncert – ale w końcu zabrałem. I w przyszłym roku zrobię to ponownie, obiecuję. Na scenie przed Państwem: Jerzy Główczewski + Maciej Sikała + Jacek Namysłowski + Ehud Ettun + Kuba Cichocki!