[Dawno, dawno temu, zostałem zaproszony do udziału w dziwnym projekcie, który – choć brzmiał intrygująco i sprowokował mnie do napisania pierwszego od dłuższego czasu tekstu lirycznego – nie zmaterializował się i najwyraźniej nie zrobi tego przez jakiś czas. Dzielę się więc tym, co wtedy stworzyłem i zapraszam Was do mitycznego miasta, które nigdy się nie ziściło. Witajcie w Sośnie!]
Kurier Sosnowy, nr. 94, dn. 17/07/1986
strona 3, naderwana od góry
Aby go usłyszeć wystarczy przyłożyć ucho do samego mchu, tuż nad ziemią. To jakby szum, albo szmer, tuż na granicy słyszalności. Równy, miarowy i nieustanny – jest tu dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Gdy jednak schylić się tak nisko, poczuć daje się charakterystyczny zapach, aromat kwaśny i dziwnie znajomy, ale tutaj jakby zupełnie niepasujący.
Zapach i szum. Szum i zapach. Co je łączy? Co je powoduje?
Sekretne życie lasu?
Podziemne wykopaliska?
Mikroruchy tektoniczne?
Wibrujący wszechświat?
Jest na świecie miasto, w którym bicie kościelnego dzwonu sprawia, że mieszkańcy rzucają swoje obowiązki i wybiegają do lasu.
Powietrze jest tu czyste, ludzie spokojni, a sekrety dobrze schowane przed wścibskim i obcym światem zewnętrznym.
Miasto jak każde, a zarazem jak żadne inne.
Sosna otoczona jest ciasnym kordonem lasu, skrywającego ją przed wzrokiem przyjezdnych. Do miasta wiedzie kilka dróg, prowadzących przez splecione w miłosnym uścisku dęby, jawory, buki i leszczyny. Samochód potrzebuje kilkunastu minut, by pokonać którąkolwiek z nich. Pieszo – mogą zająć całą nawet wieczność.
Dzieci z Sosny czasem zapuszczają się do zagajników na skraju miasta, czy to w poszukiwaniu żołędzi, czy dla draki lub z czystej ciekawości. Ścieżki pod liściastym baldachimem zdają się plątać, mijać i krzyżować w nieskończoność, zabawy jest tu co nie miara. Dopóki nie przeszkodzą im dorośli, dzieci biegają między wykręconymi artretyzmem korzeniami, powalonymi, ongiś dumnymi pniami i stosami pozostałego po wycince drewna. Nigdy jednak nie zawędrują tu po zmroku – to stara, ustalona jeszcze przed pokoleniami zasada. Sosna i las żyją w zgodzie i pozwalają sobie nawzajem spać spokojnym snem – dopóki nic nie zburzy odwiecznego, borowego miru.
Mieszkańcy Sosny nigdy nie uskarżali się na tajemniczy dźwięk, ale też nie byli przesadnie wyrywni, by opowiadać byle przyjezdnym o jego genezie. Na zaufanie Sośnian trzeba sobie zapracować – jeśli nie długim stażem i częstymi wizytami, to przynajmniej czystym sercem i obfitymi podarkami. Na zasłużonych czekają tu specjalne względy, jak np. zauważalnie większy kawałek wiśniowego ciasta w księgarnio-kawiarni “Sosnowy Orzech” czy nieco szerszy uśmiech dróżniczki, obsługującej jedyny w mieście zwodzony most. Wystarczy jednak raz podpaść jednemu z mieszkańców, a wszystkie drogi do miasta w magiczny i niewytłumaczalny sposób przestaną do niego prowadzić.
Jeśli ktoś spędzi już w Sośnie kilka wiosen czy zim i dołączy do kręgu przyjaciół, zostanie z pewnością zaproszony na długi spacer z komendantem Miejskiej Straży. Komendant Wimeś nie jest postacią z natury rozmowną, lecz traktuje swoje obowiązki z nabożeństwem, a wtajemniczanie nowych osób w sekrety miasta to jeden z takich właśnie obowiązków. Ilekroć więc rada mieszkańców zdecyduje się przyjąć nową osobę do grona Sośnian, komendant otrzymuje prikaz, by wziąć tę osobę pod rękę i podczas nieprzyzwoicie wyczerpującej wędrówki opowiedzieć jej co jest co. Sosna to miasto spokoju i spokój ten jest rzeczą świętą – z pewnością nie może w nim przeszkadzać ciekawska para oczu, myszkujących po wąskich uliczkach i ciemnych zaułkach miasta.
Od mojego spaceru z komendantem Wimesiem minęło już wiele lat i porządki wprowadzone za czasów jego pradziada – dzielącego z nim stopień i nazwisko, a podtrzymywane przez jego ojca – również komendanta Wimesia – i kultywowane przez jego syna – piastującego to samo stanowisko – przestały być tajemnicą, która nigdy nie opuszczała Sosny. Grupa mieszkańców agresywnie sprzeciwiających się status quo wzniosła w środku lasu ogromny, przytłaczający wizualnie maszt radiotelegraficzny. Teraz wieść o tym, co dzieje się w Sośnie uciekła daleko, daleko poza otaczające ją knieje. To chyba czas, w którym i ja mogę opowiedzieć część tej historii.
Komendant, po poczęstunku składającym się z czerstwego, wojskowego suchara i dwóch herbat parzonych z jednej torebki, zabrał mnie na wzniesienie zwane Wzgórkiem Klonowym. Kilka lat temu szczyt został boleśnie ogołocony z drzew na skutek jesiennej wichury. Po bujnej roślinności pozostało tylko wspomnienie i wyłysiała, biegnąca w poprzek wzniesienia bruzda, która pewnie tłumaczy dlaczego dzieci i młodzież rechoczą wściekle, ilekroć wspominają o tym miejscu. Z góry świetnie widać panoramę całego miasta, kominy Fabryki Instrumentów Parowych, czerwone dachówki dookoła starego rynku, gmach Szkoły Leśnej, wielki Krzyż Świętego Siestrzewita, patrona markowego obuwia i górującą nad centrum wieżę Kościoła Rzeczy Nieoczywistych. Spoglądaliśmy na ten landszaft przez ładną chwilę, zanim komendant przystąpił do opowiadania krótkiej, acz przepełnionej treścią historii.
Kolonia Sosna powstała w miejscu przecinania się bardzo specyficznych źródeł termalnych, płynących z północy i ze wschodu. Wydostające się spod ziemi wody nie interesowały pierwszych osadników aż do momentu, gdy przypadkowe odkrycie zaważyło na tym, że Sosna z niewiele znaczącej wioski stała się centrum duchowego odrodzenia dla osób poszukujących życiowego sensu i intelektualnej wolności.
Setki lat temu ciepłe źródła utworzyły skromnych rozmiarów rozlewiska – głębokie kałuże, wypełnione gorącą wodą. Choć w zamierzchłych czasach kąpiele nie były szczególnie popularnym sposobem spędzania wolnego czasu, Sośnianie szybko odkryli, że nawet krótkie wizyty w termalnych wannach znacząco zwiększały ich komfort i ogólne zadowolenie z życia. Niektórzy zauważyli pewną prawidłowość: osoby częściej zażywajace kąpieli miały większe powodzenie u płci przeciwnej i częściej prokreowały. Nie trzeba było wiele, by zdrowotne źródła zyskały na popularności, a osadnicy jęli spędzać w termalnych nieckach coraz więcej czasu.
Ów znaczący przypadek wydarzył się gdy pewien mieszkaniec, według legend zwany Złotym Siąpawicą, źle oszacował pojemność swego pęcherza i haniebnie oddał mocz podczas wieczornej kąpieli. I choć nie przysporzył sobie tym wielu przyjaciół – w kałuży znajdowało się z nim wówczas kilka bliskich mu osób, zwanych później Apostołami – to ten niegodziwy czyn nadał historii Sosny zupełnie zaskakujący bieg.
Jak miało się wkrótce okazać , nietypowy skład wód termalnych płynących pod Sosną, w połączeniu z amoniakiem i węglanami zawartymi w ludzkim moczu, tworzył potężny środek psychoaktywny, nazwany na cześć miasta psylosośniną. Parująca z termalnych źródeł psylosośnina wywołuje żywe, intensywne halucynacje i wszechogarniające, dogłębne odprężenie, a przy tym nie uzależnia i powoduje tylko niewielkiego kaca. Nie trzeba było długo czekać, by nowoodkryty psychodelik stał się obiektem zainteresowania Sośnian, a w przypadku wielu z nich – obiektem kultu.
Potrzeba było wielu pokoleń, by psylosośninę zbadać i poznać jej zastosowania. Prowadzono rozmaite badania, choć większość z nich niekoniecznie podążała metodą naukową. Na przestrzeni dekad poznano jednak niemal wszystkie jej właściwości, zsyntezowano ją i ustalono rekomendowane dawkowanie w przeliczeniu na kilogram masy ciała. W obawie przed nadużyciami ustalono również specjalny program mikrodozowania psylosośniny – tak, by substancji starczyło dla wszystkich mieszkańców, a jednocześnie by społeczność mogła nadal normalnie funkcjonować.
Wraz z postępem uprzemysłowienia w Sośnie zaprojektowany i zbudowany został imponujący system, który filtrował mocz i zmyślnie łączył go z wodami termalnymi. Żeby jednak oddzielić go od sieci wodno-kanalizacyjnej, przeniesiony został poza obręb miasta, wysoko na wzgórza i w głąb lasów. Zaraz pod powierzchnią ziemi umieszczono lejki, podłączone przewodami do ogromnych pomp i zbiorników zakopanych wiele metrów pod Wzgórkiem Klonowym. Sercem tego systemu jest kościelna wieża.
To w niej bowiem wisi dzwon, który każdego wieczora trzema uderzeniami przypomina Sośnianom o spoczywającym na nich obowiązku. Trzykroć bije wielki dzwon, by powiedzieć wszystkim, że oto nadszedł czas ofiary – czas wyjść do lasu i zrosić mech złocistym moczem, by wartkim strumieniem spłynął do wnętrza ziemi i złączył z gorącymi źródłami w świętym związku. Powstała mieszanka składowana jest w ogromnych kadziach w katakumbach pod kościołem, w sali zwanej Kryptą Odklejenia i tam też czeka. Na kolejne religijne obrządki, na wystawne urodziny, na ciężkie dni w pracy, na autoterapię i na życiowe rozterki. Na wszystkie te sytuacje, gdzie nawet niewielkie rozwarstwienie się tkaniny rzeczywistości potrafi być dla człowieka zbawieniem.
Jest w Sośnie niepisana umowa, że nikt niegodzien nie może dowiedzieć się o sekretnym źródle, bijącym pod miastem, ani o tajemniczej maszynerii, która dzień i noc pompuje, filtruje i tłoczy psylosośninę, ukrywając ją przed niegotowym na psychoolśnienie światem. Skoro jednak mleko się rozlało i w tenże niegotowy świat popłynęła wieść o cichej mieścinie pośrodku bukowego lasu… to nastał czas, by w końcu opowiedzieć tę historię. Milczeliśmy wystarczająco długo.
dziennikarz śledczy,
PCH [nazwisko do wiadomości redakcji]
REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA
Masz dosyć hemoroidów?
Żonie przeszkadza nieświeży oddech z Twoich ust?
Boli Cię gdy się budzisz i swędzi, gdy zasypiasz?
Oto środek na wszystkie Twoje bolączki:
Homeopathic POWERSLAP 5000!
To unikatowa mieszanka najskuteczniejszych środków homeopatycznych, dzięki którym nie tylko wyleczysz większość chorób wewnętrznych, schorzeń układu kostnego i problemów dermatologicznych, ale również zadbasz o silnik swojego samochodu i w końcu doczyścisz te brudne fugi w łazience!
Wszystkie zastosowania Homeopathic POWERSLAP 5000! nie są nam jeszcze znane, ale badania wciąż trwają.
Nie czekaj, cena niewątpliwie wzrośnie gdy otrzymamy pozwolenie na dopuszczenie Homeopathic POWERSLAP 5000! do obrotu!
Nie czekaj, zamów już dziś, by otrzymać dwumiesięczny zapas Homeopathic POWERSLAP 5000! w pamiątkowej puszce, a wraz z nim darmowy breloczek, który gwiżdże, ilekroć mijasz na ulicy piękną kobietę!
TAKA OKAZJA NIGDY SIĘ NIE POWTÓRZY!
Nie czekaj!
Wypróbuj też Homeopathic POWERSLAP 5000 XXXL! w postaci extra dużych kulek, którymi trudniej jest się zadławić!
Zadzwoń do nas i posłuchaj o wyjątkowych planach spłat ratalnych!
Jeśli zaś Homeopathic POWERSLAP 5000! jest dla Ciebie zbyt skoncentrowany, polecamy lżejszą wersję – Homeopathic BITCHSLAP 1000 – o 4000 jednostek mniej na milion, a do tego nie ma wykrzyknika!
REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA